Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 01.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Trzydzieści tysięcy od matki, a ode mnie...
— I od wuja?...
— Ode mnie błogosławieństwo, ślub darmo...
Edzio westchnął.
— I mój faworytalny zegarek. Słyszysz, jak chodzi?
Z temi słowy pleban wydobył z kieszeni ogromny złocony klekot, który gdakał jak zegar wieżowy, lecz wart był co najwyżej dwanaście rubli.
Edzio posmutniał i cichym głosem rzekł:
— Zawsze przed weselem potrzebowałbym kilkuset rubli na oporządzenie się...
— Ja ci pożyczę! — uspokoił go wuj — ale po deklaracji.
— Ja już jestem zdeklarowany, proszę wuja.
— Tak, to dobrze! Ale widzisz, trzeba jeszcze pannę poznać, w głowie jej trochę pokręcić... no, przecież musisz to umieć?
— Umiem, wujku! i nawet zrobię to jutro natychmiast, bylem miał słowo wujka co do tych kilkuset rubli... — mówił rozgorączkowany Edzio.
— Masz moje słowo! ale teraz idźmy spać.
— Jakto, spać o dziewiątej?
— Rozumie się! szkoda zdrowia i światła. Nafta droga.
Po tych słowach wuj wyszedł do swego pokoju, zostawiając siostrzeńca pogrążonego w rozkosznych marzeniach.
Mówiąc między nami, Edzio był chłopak dobry i niegłupi, lecz trochę utracjusz i impetyk. Do żeniaczki wstrętu nie miał, lecz do kobiet czuł żal z następującego powodu.
Będąc jednego roku w Ciechocinku, poznał tam ładną i majętną panienkę i począł jej robić grzeczności. Panienka gustowała w przystojnym i eleganckim Edziu, a jej ciotka okazywała mu dosyć przychylności, czem zachęcony, oświadczył się w wyrazach bardzo doborowych.
— Cieszę się z tego — odparła ciotka — tylko, że widzisz pan... wczoraj o panu źle mówiono w pewnem towarzystwie...