Pan Medard uczuł dotkliwy ból w kościach.
— A jeżeli twój narzeczony rozmówi się ze mną, to czy się ciebie wyrzeknie?
— Nie...
— W takim razie nie mam do niego interesu.
Anielka zbladła i szepnęła:
— W takim razie pojutrze... nasz ślub...
— Twój ślub pojutrze?... z tym... z tym stolarzem?
— Tak, papo.
— Któremu dasz w posagu dwa tysiące rubli, mnie i Alfonsowi wydarte.
— Zrobię to dla... dla dobra papy! — odparła z wybuchem łez Aniela.
Pan Medard zsiniał, usłyszawszy ostatnie wyrazy córki, dowodzące najzupełniejszego braku wiary w jego finansowe zdolności, a bodaj czy nie w zdrowy rozsądek. Chwilę milczał, a potem podnosząc do góry prawą rękę, rzekł z namaszczeniem:
— Przeklinam cię, wyrodna córko!...
Poczem wrócił do gości.
— Co ci jest, Medardzie? — spytał uprzejmy pan Paweł.
— Jestem najnieszczęśliwszym ojcem! — westchnął gospodarz.
— Zapewne jakieś nowe zajście z córką? — dorzucił Piotr.
— Ja nie mam córki! nie wspominajcie mi jej imienia!... Ona dopełniła miary nieszczęść naszych w Warszawie!...
Ponieważ pan Paweł rad był poznać cały ogrom niedoli, przygniatającej jego szlachetnego przyjaciela, i ponieważ Józef z bociankami powrócił, pan Medard więc, usiadłszy w jak najtragiczniejszy sposób przy stoliku, rozlał wino w kieliszki i zaczął swoją ciekawą historją.
Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 01.djvu/085
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.