Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 01.djvu/064

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chorą, daliśmy jej parę łyżeczek wina i trochę ciepłego kleiku; otworzyła biedactwo, mówiąc nawiasem, bardzo piękne oczy, ale podnieść się nie mogła.
— Co ci jest, moje dziecko? — spytała poczciwa zakonnica.
— Córeczka mi umarła! — jęknęła.
Spojrzeliśmy po siebie.
— Gdzie pani mieszka? — spytałem.
— Nigdzie! Trzy dni tułam się po ulicach, a dzisiejszej nocy...
— Nie masz więc pani nikogo w Warszawie?
— Mam opiekuna, ale on już prawie od roku wygnał mnie...
Zapytana o bliższe informacje, powiedziała, że ma na imię Marja. Nazwiska jej jednak w tej chwili nie pamiętam.
Ponieważ szpital był przepełniony, chorą więc umieszczono w pokoiku przy kancelarji. Zainteresowany jej nieszczęściami i pięknością, odwiedzałem ją częściej może niżby wypadało, i powoli wydobyłem z niej historją, którą mi z naiwną prostotą opowiedziała.
Rodziców nie pamiętała, wychowali ją zaś pewien lokaj, którego nazywała tatkiem, z żoną swoją praczką, która jej istotnie zastępowała matkę.
Póki żyła przybrana matka, uczyła ją czytać i pisać, czesała jej z rana włosy, a męża wieczorem dla rozmaitości nazywała pijakiem. Wówczas tatko irytował się niesłychanie, matkę klął, a dziewczynę poszturgiwał...
Mniejsza jeszcze o sierotę, ale pijaczyna miał obmierzły zwyczaj rzucać za żoną rozmaitemi naczyniami i sprzętami. To też wszystkie stołki były połamane, szklanki i garnki potłuczone, a poczciwa kobieta nosiła sińce na całem ciele. Raz nawet jak ją uderzył nogą w piersi, rozchorowała się nieboga, leżała miesiąc w łóżku i wreszcie zmarła.
Po śmierci żony tatko sprzedał połowę rzeczy, pił co-