Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom3.djvu/275

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wieczorami sesyonują z Klejnem. Zaś w kilka dni później wpadł do barona mocno zirytowany Maruszewicz, wołając:
— A wie baron, że to istotnie są ci hultaje, których wyrzuciła baronowa. Maleski, Patkiewicz...
— Wszystko jedno — odpowiada baron. — Żonie mojej nie dokuczają, więc byle płacili...
— Ale mnie dokuczają! — wybuchnął Maruszewicz. — Jeżeli okno otworzę, jeden z nich strzela do mnie grochem przez świstułę, co wcale nie jest przyjemne. Gdy się zaś zejdzie u mnie parę osób, albo któraś z dam (dodał ciszej), bębnią mi grochem w okna tak, że wysiedzieć niemożna... To mi przeszkadza... to mnie kompromituje. Ja pójdę na skargę do cyrkułu!...
Baron naturalnie opowiedział o tem swoim lokatorom, prosząc ich, aby nie strzelali do okien Maruszewicza. Ci przestali strzelać... Ale zato, jeżeli Maruszewicz przyjmuje u siebie jaką damę, co trafia mu się dosyć często, zaraz jeden z chłopaków wychyla się przez okno i wrzeszczy:
— Stróżu! stróżu!... a nie wiecie, jakato pani poszła do pana Maruszewicza?...
Naturalnie, stróż nie wie nawet, czy jaka poszła, ale po podobnem zapytaniu dowiaduje się o tem cała kamienica.
Maruszewicz jest wściekły na nich, tembardziej, że baron na jego skargi odpowiada: