Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom3.djvu/252

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wygrywającą inwokacyą z „Roberta dyabła.“ „Wy, co spoczywacie tu, pod zimnym śmierci głazem“... Śmiech, płacz, żal, pisk, niesforne okrzyki, wszystko to odzywało się razem, a nad wszystkiem unosił się głos potężny, pełen beznadziejnego smutku.
Byłby przysiągł, że słyszy taką orkiestrę i znowu uległ halucynacyi. Zdawało mu się, że jest na cmentarzu, pośród otwartych grobów, z których wymykały się wstrętne cienie. Pochwili każdy cień stawał się piękną kobietą, między któremi ostrożnie przesuwała się panna Izabela, wabiąc go ręką i spojrzeniem...
Ogarnęła go taka trwoga, że przeżegnał się i widma znikły.
„Basta! — pomyślał — ja tu rozum stracę“...
I postanowił zapomnieć o pannie Izabeli.
Była już druga po północy. W biurze telegrafu paliła się lampa z zielonym daszkiem i słychać było pukanie aparatu. Obok dworca przechadzał się jakiś człowiek, który zdjął czapkę.
— Kiedy jedzie pociąg do Warszawy? — spytał go Wokulski.
— O piątej, wielmożny panie, — odparł człowiek, robiąc ruch, jakby chciał pocałować go w rękę. — Ja, wielmożny panie, jestem...
— Dopiero o piątej!... — powtórzył Wokulski. — Koni można... A z Warszawy o której?...
— Za trzy kwadranse. Ja, wielmożny panie...