Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom3.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nych i ładnych kawalerów, że przecisnąć się między nimi niemożna. A każdy wzdycha, przewraca oczy, szepce tkliwe półsłówka, czule za rączki ściska w tańcu...
— I cóż ona nato?
— Marna kobieta! — rzekł doktor, machając ręką. — Zamiast gardzić hołotą, która ją w dodatku po kilka razy opuszczała, ona upaja się ich towarzystwem. Wszyscy to widzą, a co najgorsze — widzi sam Wokulski...
— Więc dlaczego u dyabła nie puści jej?... Już kto, jak kto, ale chyba on kpić ze siebie nie pozwoli.
Podano samowar; Szuman odprawił służącego i nalał herbatę.
— Widzisz pan — rzekł, — onby ją niezawodnie puścił, gdyby mógł oceniać rzeczy rozsądnie. Była taka chwila wczoraj na balu, że w naszym Stachu obudził się lew, i kiedy przyszedł do panny Łęckiej, ażeby z nią zamienić parę wyrazów, przysiągłbym, że jej powie: „Dobranoc pani, już poznałem jej karty i ogrywać się niemi nie pozwolę!“ Taką miał minę, kiedy szedł do niej... Ale i cóż z tego?... Panna raz spojrzała, szepnęła, ścisnęła go za rękę i mój Stach był taki szczęśliwy przez całą noc, taki szczęśliwy, że... dziś miałby ochotę w łeb sobie wypalić, gdyby nie czekał na drugie spojrzenie, szept i uścisk ręki... Nie widzi cymbał, że ona zupełnie takiemi samemi słodyczami obdzie-