Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/476

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

krótszy od mgnienia powiek i noc, długą, jak wieczność dusz potępionych.
Pewnego dnia wezwała go do siebie prezesowa.
— Siadajże, panie Stanisławie — rzekła — cóż, dobrze się u mnie bawisz.
Drgnął jak człowiek przebudzony.
— Ja?... — spytał.
— Nudziłżebyś się?
— Za rok takich nudów oddałbym życie.
Staruszka potrząsnęła głową.
— Tak czasem się zdaje — odpowiedziała. — Nie wiem, kto tam napisał, że człowiek jest wtedy najszczęśliwszy, kiedy dokoła siebie widzi to, co nosi w sobie samym... Ale ja mówię, że mniejsza dlaczego jest szczęśliwy, byle nim był... Wybaczysz mi, jeżeli cię obudzę?...
— Słucham panią — odparł, mimowoli blednąc.
Prezesowa wciąż przypatrywała mu się i zlekka chwiała głową.
— No, przecie nie myśl, że obudzę cię złemi wiadomościami. Zbudzę cię w zwykły sposób. Myślałżeś co o tej cukrowni, którą mi tu radzą budować?...
— Jeszcze nie...
— Nic pilnego. Ale o stryju zupełnie już zapomniałeś. A on biedak leży niedaleko ztąd, o trzy mile, w Zasławiu... Możebyście tam jutro pojechali. Okolica ładna, są ruiny zamku... Mogliby-