Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/465

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ochocki zamyślił się i patrzył przed siebie niewiadomo naco... Parę razy zdawało się, że chce wyskoczyć z breka i że go drażni towarzystwo, w którem też zapanowała cisza.
Dojechali do lasu, za nimi dwie służące w bryczce. Panie wzięły do rąk koszyki.
— A teraz każda dama ze swoim kawalerem w inną stronę — zakomenderowała pani Wąsowska. — Panie Starski, ostrzegam, że jestem dziś w wyjątkowym humorze, a co znaczy u mnie wyjątkowy humor, wie o tem pan Wokulski — dodała, śmiejąc się nerwowo. — Panie Ochocki, Belu, proszę do lasu i nie pokazujcie się, dopóki... nie zbierzecie całego kosza rydzów... Felu!...
— Ja pójdę z Michalinką i z Joasią! — szybko odpowiedziała panna Felicya, patrząc na Wokulskiego w taki sposób, jakby to on był owym wrogiem, przeciw któremu należało uzbroić się we dwie służące.
— No, idźmyż, kuzynie — rzekła do Ochockiego panna Izabela, widząc, że towarzystwo weszło już w las... Ale weź mój koszyk i sam zbieraj rydze, bo mnie to przyznam się, nie bawi.
Ochocki wziął koszyk i rzucił go na bryczkę.
— Co mi tam wasze rydze! — odparł zachmurzony. — Straciłem dwa miesiące na rybach, grzybach, bawieniu dam i tym podobnych głupstwach... Inni przez ten czas jeździli balonem... Wybiera-