Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/464

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wił Ochocki. Był dziwnie zmieniony: oczy rozszerzyły mu się, na twarz wystąpił rumieniec. Patrząc na niego, trudno było wątpić, że w tej chwili zapomniał o pannie Izabeli.
— To musi być szalona przyjemność... Mów pan... — pytał natarczywie, schwyciwszy Wokulskiego za kolano.
— Widok jest istotnie wspaniały — odpowiedział Wokulski — ponieważ horyzont ma kilkadziesiąt wiorst w promieniu, a cały Paryż i jego okolice wyglądają jak na wypukłej mapie. Ale podróż nie jest miła; może tylko pierwszy raz...
— Jakież wrażenie?...
— Dziwaczne. Człowiek myśli, że sam pojedzie w górę; nagle widzi, że nie on jedzie, ale ziemia szybko zapada mu się pod nogami. Jestto zawód tak niespodziany i przykry, że... chciałoby się wyskoczyć...
— Cóż więcej?... — nalegał Ochocki.
— Drugiem dziwowiskiem jest horyzont, który ciągle widać na wysokości wzroku. Skutkiem tego ziemia wydaje się wklęsłą, jak ogromny, głęboki talerz.
— A ludzie?... domy?...
— Domy wyglądają jak pudełka, tramwaje jak duże muchy, a ludzie jak czarne krople, które szybko biegną w różnych kierunkach, ciągnąc za sobą długie cienie. W ogóle jestto podróż przeładowana niespodziankami.