Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/238

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak, i musi zasłaniać wszystkie okna — odparł rządca.
— To stary zasłania, nie ona — odparł student, machając ręką. — Ona wygląda przez szpary, między firanką a oknem. Zresztą, proszę pana: jeżeli pannie Leokadyi wolno drzeć się na całem podwórku, to znowu Maleski i Patkiewicz mają prawo chodzić po swoim pokoju, jak im się podoba.
Mówiąc to, młody człowiek, spacerował wielkiemi krokami. Ile razy zaś stanął do nas tyłem, rządca mrugał na mnie i robił miny, oznaczające wielką desperacyą. Po chwili milczenia odezwał się:
— Panowie dobrodzieje winni nam są za cztery miesiące...
— O, znowu swoje!... — wykrzyknął młody człowiek, wsadzając ręce w kieszenie. — Ileż razy jeszcze będę musiał powtarzać panu, ażeby pan o tych głupstwach nie gadał ze mną, tylko albo z Patkiewiczem, albo z Maleskim?... To przecie tak łatwo pamiętać: Maleski płaci za miesiące parzyste: luty, kwiecień, czerwiec, a Patkiewicz za nieparzyste: marzec, maj, lipiec...
— Ależ nikt z panów nigdy nie płaci! — zawołał zniecierpliwiony rządca.
— A któż winien, że pan nie przychodzi we właściwej porze?... — wrzasnął młody człowiek, wytrząsając rękoma. — Sto razy słyszałeś pan, że