Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/237

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mimo całej systematyczności, z jaką oddawał się temu zajęciu, jestem pewny, że przynajmniej połowa guzików jego garderoby pozostała niezapiętą.
— Aaa!... — ziewnął.
— Niech panowie siadają — rzekł, manewrując ręką w taki sposób, że nie wiedziałem czy każe nam umieścić się w walizie, czy na podłodze.
— Gorąco, panie Wirski — dodał — prawda?... Aaa!...
— Właśnie sąsiad z przeciwka skarży się na panów dobrodziejów... — odparł z uśmiechem rządca.
— O cóżto?...
— Że panowie chodzą nago... po pokoju...
Młody człowiek oburzył się.
— Zwaryował stary, czy co?... On może chce, żebyśmy się ubierali w futra na taką spiekotę?... Bezczelność! słowo honoru daję...
— No — mówił rządca — niech panowie raczą uwzględnić, że on ma dorosłą córkę.
— A cóż mnie do tego?... Ja nie jestem jej ojcem. Stary błazen! słowo honoru i przytem łże, bo nago nie chodzimy.
— Sam widziałem... — wtrącił rządca.
— Słowo honoru, kłamstwo! — zawołał młody człowiek, rumieniejąc się z gniewu. — Prawda, że Maleski chodzi bez koszuli, ale w majtkach, a Patkiewicz chodzi bez majtek, lecz zato w koszuli. Panna Leokadya więc widzi cały garnitur...