Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

łaj niechaj tu żadnych interesantów nie przyjmuje, kiedy pan chory.
— Rozumiem, wielmożny panie!... A nasz pan czeka w pokoju sypialnym — odparł Mikołaj.
Gdy zaś Wokulski odszedł, powypychał żydów za drzwi, mówiąc:
— Poszły parchy!... Won!...
— Ny!... ny!... co się pan tak gniewa?... — mruczeli bardzo zmięszani żydkowie.
Pan Tomasz przywitał Wokulskiego ze wzruszeniem; trochę drżały mu ręce i trzęsła się głowa.
— No, patrz — mówił — co wyrabiają ci żydzi, te... te gałgany!... Nachodzą dom... przestraszają mi córkę...
— Kazałem im przyjść o szóstej do mego kantoru i, jeżeli pan pozwoli, ureguluję rachunki. Duża to suma?... — zapytał Wokulski.
— Drobiazg, prawie nic... Jakieś pięć do sześciu tysięcy rubli...
— Pięć do sześciu?... — powtórzył Wokulski. — Oni trzej tyle mają u pana?...
— Nie. Im jestem winien ze dwa tysiące, może trochę więcej... Ale, powiadam ci panie Stanisławie (bo to cała awantura!), ktoś w marcu wykupił moje dawniejsze weksle. Kto? nie wiem; jednakże na wszelki wypadek, chcę być przygotowany.
Wokulskiemu wyjaśniła się twarz.
— Niech pan spłaca długi — odparł — w miarę zgłaszania się wierzycieli. Dziś zepchniemy tych,