Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

panny Izabeli — bo jaśnie pan coś... jakby trochę tego...
Panna Izabela, która mimo pozornego chłodu, z największą niecierpliwością oczekiwała na powrót ojca i rezultat licytacyi domu, poszła do gabinetu o tyle szybko, o ile można to było pogodzić z zasadami przyzwoitości. Zawsze bowiem pamiętała, że pannie z jej nazwiskiem, nie wolno zdradzać żywszych uczuć, nawet wobec bankructwa. Pomimo przecież jej panowania nad sobą, Mikołaj poznał (z silnych wypieków na twarzy), że jest wzruszona i jeszcze raz dodał półgłosem:
— O! dobrze musiał pójść interes, bo jaśnie pan... tego...
Panna Izabela zmarszczyła piękne czoło i zatrzasnęła za sobą drzwi gabinetu. Jej ojciec wciąż siedział w kapeluszu na głowie.
— Cóż ojcze? — spytała z odcieniem niesmaku patrząc w jego czerwone oczy.
— Nieszczęście... ruina!... — odparł pan Tomasz, z trudnością zdejmując kapelusz. — Straciłem trzydzieści tysięcy rubli...
Panna Izabela pobladła i usiadła na skórzanym szeslągu.
— Podły żyd, lichwiarz, odstraszył konkurentów, przekupił adwokata i...
— Więc już nic nie mamy?... — szepnęła.
— Jakto nic?... Mamy trzydzieści tysięcy rubli, a od nich dziesięć tysięcy rubli procentu...