Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Dał dziewięćdziesiąt tysięcy, a gotów odstąpić za siedmdziesiąt... Pocieszne... słowo honoru....
Konie ruszyły w stronę alei Ujazdowskiej.
W drodze do domu pan Tomasz był odurzony. Nie czuł upału, tylko ogólne osłabienie i szum w uszach. Chwilami zdawało mu się, że każdem okiem widzi inaczej, albo, że obydwoma widzi gorzej. Oparł się w rogu powozu, chwiejąc się, za każdym silniejszym ruchem, jak pijany.
Myśli i uczucia plątały mu się w dziwny sposób. Czasem wyobrażał sobie, że jest otoczony siecią intryg, z której wydobyć go może tylko Wokulski. To znowu, że jest ciężko chory i że tylko Wokulski pielęgnowaćby go potrafił. To znowu, że umrze, zostawiając zubożałą i od wszystkich opuszczoną córkę, którą zaopiekowaćby się mógł tylko Wokulski. A nareszcie pomyślał, że dobrze jest mieć własny powóz, tak lekko niosący, jak ten, którym jedzie — i — że gdyby poprosił Wokulskiego, on zrobiłby mu z niego prezent.
— Straszny upał! — mruknął pan Tomasz.
Konie stanęły przed domem, pan Tomasz wysiadł i nawet nie kiwnąwszy głową stangretowi, poszedł na górę. Ledwie wlókł ociężałe nogi, a gdy znalazł się w swym gabinecie, padł na fotel w kapeluszu i tak siedział parę minut, ku najwyższemu zdumieniu służącego, który uznał za stosowne poprosić panienkę.
— Musiał dobrze pójść interes — rzekł do