Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
V.
Pierwsze ostrzeżenie.

Była pierwsza w południe, kiedy pan Ignacy zbliżał się do sklepu, zawstydzony i niespokojny. Jak można zmarnować tyle czasu... w porze największego ruchu interesantów?... A nuż w dodatku stało się jakie nieszczęście?... I co za satysfakcya włóczyć się po ulicach w upał, wśród kurzu i zapachu prażonych asfaltów!...
Istotnie, dzień był wyjątkowo gorący i jaskrawy: chodniki i kamienice ziały żarem, blaszanych szyldów, ani latarniowych słupów nie można było dotknąć ręką, a z nadmiaru światła, panu Ignacemu zachodziły łzami oczy i czarne płatki zasłaniały mu pole widzenia.
„Gdybym był Panem Bogiem — myślał — połowę lipcowych upałów zachowałbym na grudzień...“
Nagle spojrzał na wystawę sklepową (właśnie mijał okna) i osłupiał. Wystawa już drugi tydzień nie odnowiona!... Te same bronzy, majoliki, wachlarze, te same neseserki, rękawiczki, parasole i zabawki!... Czy widział kto podobne zgorszenie?
„Ależ ja jestem podły człowiek! — mruknął do siebie. — Onegdaj spiłem się, dziś włóczę się... Dyabli wezmą budę, jak amen w pacierzu...“
Ledwie wszedł do sklepu, niepewny, co mu więcej cięży: serce czy nogi? gdy w tej chwili po-