Pan Łęcki patrzy na niego szklannemi oczyma, ale jeszcze nie może zoryentować się w sytuacyi. Nie żegna się z adwokatem, nakłada w sali kapelusz i wychodząc, mruczy:
— Straciłem przez żydów i adwokatów ze trzydzieści tysięcy rubli... Można było dostać sto dwadzieścia tysięcy...
I stary Szlangbaum już wychodzi; wtem zastępuje mu drogę pan Cynader, ów piękny brunet, któremu równego nigdy nie widział pan Ignacy.
— Co to pan za interesa robi, panie Szlangbaum? — mówi piękny brunet. — Ten dom można było kupić za siedmdziesiąt jeden tysięcy. On dziś więcej nie wart...
— Dla jednego nie wart, dla drugiego wart; ja zawsze robię tylko dobre interesa — odpowiada zamyślony Szlangbaum.
Nareszcie i Rzecki opuszcza salę, w której odbywa się inna licytacya i gromadzi się nowa publiczność. Pan Ignacy zwolna schodzi ze schodów i myśli:
„A więc dom kupił Szlangbaum i to za 90 tysięcy, jak przepowiedział Klejn. No, ależ Szlangbaum, to przecie nie Wokulski... Stach nie zrobiłby takiego głupstwa... Nie!... I z tą panną Izabelą farsa, plotki...