Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

net. — (Pan Ignacy przyznaje w duchu, że tak pięknego mężczyzny nigdy jeszcze nie widział).
— Ale on ma córkę, panie Cynader... — mówi niespokojnie właściciel bujnych faworytów. — Pan zna jego córkę, tę pannę Izabelę, panie Cynader?... Ja sam dałbym jej, no, bez targu, sto rubli...
— Jabym dał sto pięćdziesiąt — mówi piękny brunet — ale swoją drogą Łęcki, to niepewny interes.
— Niepewny?... A pan Wokulski, to co?...
— Pan Wokulski, no... to jest wielki interes — odpowiada brunet. — Ale ona jest głupia i Łęcki jest głupi i oni wszyscy są głupi. I oni zgubią tego Wokulskiego, a on im nie da rady...
Panu Ignacemu pociemniało w oczach.
„Jezus! Marya! — szepce. — Więc już nawet przy licytacyach mówią o Wokulskim i o niej... I jeszcze przewidują, że go zgubi... Jezus! Marya!...“
Około stołu, zajętego przez komorników robi się mały zamęt; wszyscy widzowie pchają się w tamtym kierunku. Stary Szlangbaum również zbliża się do stołu, a po drodze kiwa na zniszczonego żydka i nieznacznie mruga na okazałego pana, z którym niedawno rozmawiał w cukierni.
Współcześnie wbiega adwokat pani Krzeszowskiej, nie patrząc na nią, zajmuje miejsce przed stołem i mruczy do komornika:
— Prędzej, panie, prędzej, bo dalibóg! niema czasu...