Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dzisiaj należy mi spoczynek. W dodatku mam za kilka minut urzędówkę o zabójstwo... Widzi pani te piękne damy?... Wszystkie idą słuchać mojej obrony... Efektowna sprawa!...
— Więc pan mecenas opuszcza mnie? — wykrzykuje baronowa.
— Ależ będę... będę na sali — przerywa jej adwokat — będę przy licytacyi, tylko niech mi pani zostawi choć parę minut do pomyślenia o moim zabójcy...
I wpada w otwarte drzwi, nakazując woźnemu, ażeby nikogo nie wpuszczał.
— O Boże! — mówi baronowa na cały głos — nędzny zabójca ma obrońcę, ale biedna, samotna kobieta napróżno szuka człowieka, któryby ujął się za jej honorem, za jej spokojem, za jej mieniem...
Ponieważ pan Ignacy nie chce być tym człowiekiem, więc śpiesznie ucieka nadół, potrącając młode, piękne i eleganckie kobiety, które przypędziła tu żądza wysłuchania sławnego procesu o zabójstwo. To lepsze aniżeli teatr; aktorzy bowiem urzędowego widowiska, grają jeżeli nie lepiej, to z pewnością realniej od dramatycznych.
Na schodach wciąż rozlegają się lamentacye pani Krzeszowskiej i śmiechy młodych, pięknych i eleganckich kobiet, śpieszących na oglądanie zabójcy, pokrwawionej odzieży, siekiery, którą zabił swoję ofiarę i spoconych sędziów. Pan Ignacy ucieka z sieni, aż na drugą stronę ulicy; na rogu