Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

starozakonni przypatrują mu się ze współczuciem, a oskarżenia słuchają z uwagą. Niektórzy, przy każdym silniejszym zarzucie prokuratora, krzywią się i syczą: aj-waj!...
Pan Ignacy opuszcza salę; nie dla tej sprawy tu przyszedł.
Znalazłszy się w przedsionku, pan Ignacy chce iść na drugie piętro; jednocześnie omija go schodząca ztamtąd baronowa Krzeszowska, w towarzystwie mężczyzny, który ma powierzchowność znudzonego nauczyciela języków starożytnych. Jestto jednak adwokat, o czem świadczy srebrny znaczek, przypięty do klapy bardzo wytartego fraka; szaraczkowe zaś spodnie kapłana sprawiedliwości są na kolanach tak wytłoczone, jak gdyby ich właściciel, zamiast bronić swoich klientów, nieustannie oświadczał się bogini Temidzie.
— Więc jeżeli dopiero za godzinę — mówi jękliwym głosem pani Krzeszowska — w takim razie pójdę teraz do Kapucynów... Nie sądzi pan...
— Nie sądzę, ażeby wizyta pani u Kapucynów wpłynęła na przebieg licytacyi — odpowiada znudzony adwokat.
— Gdyby jednak pan mecenas szczerze chciał, gdyby pobiegał...
Mecenas w wytłoczonych spodniach niecierpliwie potrząsa ręką.
— Ach, pani dobrodziejko — mówi — ja już tyle nabiegałem się w sprawie tej licytacyi, że choćby