Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/079

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Uważasz pan jego breloki przy dewizce. Skandal!...
— Albo kto się tak dziś czesze?...
Niewiele brakowało, ażeby pan Ignacy opuścił swoje album i cylinder i uciekł z gołą głową z teatru. Na szczęście w ósmym rzędzie krzeseł zobaczył znajomego fabrykanta pierników, który w odpowiedzi na ukłon Rzeckiego, opuścił swoje miejsce i zbliżył się do pierwszego rzędu.
— Na miłość boską, panie Pifke — szepnął zalany potem, — usiądź na mojem miejscu i oddaj mi swoje...
— Z największą chęcią — odparł głośno rumiany fabrykant. — Cóż, źle tu panu?... Pyszne miesce!...
— Doskonałe. Ale ja wolę dalej... Gorąco mi...
— Tam tak samo, ale mogę usiąść. A coto masz pan za paczkę?...
Teraz dopiero Rzecki przypomniał sobie obowiązek.
— Uważa pan, drogi panie Pifke, jakiś wielbiciel tego... tego Rossiego...
— Ba, któżby Rossiego nie uwielbiał! — odpowiedział Pifke. — Mam libretto do Makbeta, może panu dać?...
— Owszem. Ale... ten wielbiciel, uważa pan, kupił u nas kosztowne album i prosił, ażeby po trzecim akcie wręczyć je Rossiemu...