Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/078

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

krzeseł. Było ledwie po siódmej i widzowie dopiero zaczęli się gromadzić; ten i ów wchodził do krzeseł w kapeluszu na głowie, loże były puste i tylko na galeryach czerniała masa ludu, a na paradyzie już wymyślano i wołano policyi.
— O ile się zdaje, zebranie będzie bardzo ożywione — mruknął z bladym uśmiechem nieszczęśliwy pan Ignacy, sadowiąc się w pierwszym rzędzie.
Z początku patrzył tylko na prawą dziurkę w kurtynie, ślubując, że nie oderwie od niej oczu. W parę minut jednakże ochłonął ze wzruszenia, a nawet nabrał takiego animuszu, że począł oglądać się. Sala wydała mu się jakaś niewielka i brudna i dopiero, gdy zastanawiał się nad przyczynami tych zmian, przypomniał sobie, że ostatni raz był w teatrze na występie Dobrskiego w Halce, mniej więcej przed szesnastoma laty.
Tymczasem sala napełniała się, a widok pięknych kobiet, zasiadających w lożach, do reszty orzeźwił pana Ignacego. Stary subjekt wydobył nawet małą lorynetkę i zaczął przypatrywać się fizyognomiom; przy tej zaś okazyi zrobił smutne odkrycie, że i jemu przypatrują się z amfiteatru, z dalszych rzędów krzeseł, ba! nawet z lóż... Gdy zaś przeniósł swoje zdolności psychiczne od oka do ucha, pochwycił wyrazy latające jak osy:
— Cóż to za oryginał?...
— Ktoś z prowincyi.
— Ale zkąd on wyrwał taki surdut?...