Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/074

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chwili pojechał w aleje Ujazdowskie. Słychać nawet turkot jego powozu w bramie...
Szlangbaumowi opadły ręce. Piechotą wrócił do sklepu Wokulskiego, przy okazyi po raz setny z rzędu wyklął swego syna, za to, że nazywa się Henrykiem, chodzi w surducie i jada trefne potrawy, a nareszcie poszedł żalić się przed panem Ignacym.
— Nu — mówił lamentującym głosem — co ten pan Wokulski wyrabia najlepszego!... Ja miałem taki interes, żeby on za pięć dni mógł od swego kapitału zarobić 300 rubli... I ja zarobiłbym ze 100 rubli... Ale on sobie jeździ teraz po mieście, a ja na same dorożki wydałem dwa złote i groszy dwadzieścia... Aj! coto za rozbójniki te dorożkarze...
Naturalnie, że pan Ignacy upoważnił Szlangbauma do zrobienia interesu i nietylko zwrócił mu pieniądze wydane na dorożki, ale jeszcze na własny koszt kazał go odwieźć na ulicę Elektoralną, co tak rozczuliło starego żyda, że odchodząc, zdjął ze swego syna rodzicielskie przekleństwo i nawet zaprosił go do siebie na szabasowy obiad.
— Bądź jak bądź — mówił do siebie Rzecki — głupia historya, z tym teatrem, nadewszystko z tem, że Stach zaniedbuje interesa...
Innym razem wpadł do sklepu powszechnie szanowany mecenas, prawa ręka księcia, prawny doradca całej arystokracyi, zapraszając do siebie Wo-