— Będę na każdem...
— Ach, jak to dobrze! Przekona się pan, co to za wielki artysta. Szczególniej znakomicie gra Romea, chociaż... już nie jest pierwszej młodości... Ciocia i ja, znamy go osobiście jeszcze z Paryża... Bardzo miły człowiek, ale nadewszystko gienialny tragik... W jego grze najprawdziwszy realizm, kojarzy się z najpoetyczniejszym idealizmem...
— Musi być istotnie wielkim — wtrącił Wokulski, — jeżeli budzi w pani tyle podziwu i sympatyi.
— Ma pan słuszność. Wiem, że w życiu nie zrobię nic nadzwyczajnego, ale umiem przynajmniej oceniać ludzi niezwykłych... Na każdem polu... nawet — na scenie... Niech pan sobie jednak wyobrazi, że Warszawa nie ocenia go, jak należy...
— Czy podobna?.. Jest przecie cudzoziemcem...
— A pan jest złośliwy — odparła z uśmiechem, — ale policzę to na karb Warszawy, nie Rossiego... Doprawdy, wstydzę się za nasze miasto!... Ja, gdybym była publicznością, (ale publicznością rodzaju męskiego!), zasypałabym go wieńcami, a ręce spuchłyby mi od oklasków... Tu zaś oklaski są dość skąpe, a o wieńcach nikt nie myśli... My istotnie jesteśmy jeszcze barbarzyńcami...
— Oklaski i wieńce są rzeczą tak drobną, że... na najbliższem przedstawieniu Rossi może mieć ich raczej zawiele, aniżeli zamało — rzekł Wokulski.
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/065
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.