Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom1.djvu/366

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się trzeci głos, za przepierzeniem. — Jak mi jeszcze raz, pieskie nasienie, tak stajnią zostawisz, to ci każę zbierać zębami...
Jednocześnie rozległo się kilka tępych uderzeń, jakby ktoś pochwycił kogoś drugiego za głowę i uderzał nią o ścianę. Niebawem zaś, przez okno stajni, zobaczył Wokulski młodzieńca, z metalowemi guzikami przy kurtce, który wybiegł na podwórze po miotłę i znalazłszy takową, mimochodem zwalił przez łeb gapiącego się żydka. Jako przyrodnik podziwiał Wokulski tę nową formę prawa zachowania siły, gdzie gniew dyrektora w tak szczególny sposób zawędrował aż do istoty, znajdującej się poza rajtszulą.
Tymczasem dyrektor kazał wyprowadzić klacz do kurytarza. Byłoto piękne zwierzę na cienkich nóżkach, z małą główką i oczyma, z których przeglądał dowcip i rzewność. Klaczka w przechodzie zwróciła się do Wokulskiego, wąchając go i chrapiąc, jakby w nim odgadła pana.
— Już pana poznała — rzekł dyrektor. -— Niech jej pan da cukru... Piękna klacz!...
To mówiąc, wydobył z kieszeni kawałek brudnej substancyi, nieco zalatującej tytuniem. Wokulski podał to klaczy, która bez namysłu zjadła.
— Zakładam się o pięćdziesiąt rubli, że wygra!... — zawołał dyrektor. — Trzyma pan?
— Owszem — odpowiedział Wokulski.
— Wygra niezawodnie. Dam doskonałego dżo-