Przejdź do zawartości

Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom1.djvu/244

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Strzały prawie ucichły i odzywały się tylko pojedyńczo... Z impetem uderzyłem o coś piersiami, pchano się na mnie ze wszystkim stron, pchałem się i ja...
— Kłuj szwaba!... — krzyczał nieludzkim głosem Katz, rwąc się naprzód. A że nie mógł wydobyć się z ciżby, więc podniósł karabin i walił kolbą w tornistry stojących przed nami kolegów.
Nareszcie zrobiło się tak ciasno, że zaczęła mi się giąć klatka piersiowa i uczułem brak tchu. Uniesiono mnie do góry, opuszczono, a wtedy poznałem, że nie stoję na ziemi, ale na człowieku, który jeszcze pochwycił mnie za nogę. W tej chwili wrzeszczący tłum posunął się naprzód, a ja upadłem. Lewa ręka poślizgnęła mi się we krwi.
Obok mnie leżał przewrócony na bok oficer austryacki, człowiek młody, o bardzo szlachetnych rysach. Spojrzał na mnie ciemnemi oczyma, z nieopisamym smutkiem i wyszeptał chrapliwym głosem:
— Nie trzeba deptać... Niemcy są też ludźmi...
Wsunął rękę pod bok i jęczał żałośnie.
Pobiegłem za kolumną. Nasi byli już na wzgórzach, gdzie stały austryackie baterye. Wdrapawszy się za innymi, zobaczyłem jednę armatę przewróconą, drugą zaprzężoną i otoczoną przez naszych.
Trafiłem na szczególną scenę. Jedni z naszych chwycili za koła armaty, drudzy ściągali woźnicę