Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom1.djvu/219

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szwajcar, pobożnie ściskając trzyrublówkę. Łzami zaszłe oczy i nieco zachrypnięty glos, świadczyły, że obywatel ten nawet na trudnym posterunku, czci jednak pierwszy dzień Wielkiejnocy.
— Konie pana Wokulskiego!... Konie Wokulskiego! Wokulski zajeżdżaj!... — powtórzyli stojący furmani.
Środkiem alei zwolna toczyły się dwa szeregi dorożek i powozów w stronę Belwederu i od Belwederu. Ktoś z jadących spostrzegł na chodniku Wokulskiego i ukłonił mu się.
— Kolega! — szepnął Wokulski i zarumienił się.
Gdy sprowadzono mu powóz, zrazu chciał wsiąść, lecz rozmyślił się.
— Wracaj bracie do domu — rzekł do furmana, dając mu na piwo.
Powóz odjechał ku miastu, Wokulski zmięszał się z przechodniami i poszedł w stronę Ujazdowskiego placu. Szedł zwolna i przypatrywał się jadącym. Wielu z pomiędzy nich znał osobiście. Oto rymarz, który dostarcza mu wyrobów skórzanych, jedzie na spacer z żoną, grubą jak beczka cukru i wcale ładną córką, z którą chciano go swatać. Oto syn rzeźnika, który do sklepu, niegdyś Hopfera, dostarczał wędlin. Oto bogaty cieśla, z liczną rodziną. Wdowa po dystylatorze, również mająca duży majątek i również gotowa oddać rękę Wokulskiemu. Tu garbarz, tam dwaj subjekci bła-