Strona:PL Bolesław Prus - Kłopoty babuni.djvu/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— O mój Boże, mój Boże! — szepnęła stara dama, poprawiając tak gwałtownie czepek, jakby przy tej sposobności miała zamiar ukręcić sobie głowę.
— Myślę jednak — ciągnął Markierowicz — że sprawa dałaby się zakończyć polubownie, ale...
— Owszem! owszem!... — wtrąciła majorowa.
— Ale Żyd, niedowiarek, grubo śpiewa i chce tysiąc złotych... Och, Maryja!...
— Aaaa... aaa! — jęknęła dama dwoma różnemi głosami. — Teraz już zginęliśmy na wieki!...
-— Zapewne, — jest to wielkie nieszczęście... Och, Maryja!
Nadzieja swobody tak mnie denerwowała, żem się już niecierpliwił komedją ostrożnego gospodarza; uprzedzając go więc, rzekłem:
— Zróbmy tak, kochana majorowo. Pani z Sociem wyjedziesz natychmiast do siebie, a ja Żyda załagodzę. Czy nieprawda, panie Markierowicz, że to jest dobry plan?
— Doskonały, panie pułkowniku, jeneralski plan!... Pani majorowa najlepiej zrobi, gdy zaraz wyjedzie, bo jak facecja ta gruchnie między Żydami, to się zlecą hurmem i jeszcze mi hotel spalą... Och, Maryja!
— Oj! oj! oj! — lamentowała osoba dobrej tuszy. — Jedźmy natychmiast! bez śniadania, bez niczego... bo jak się Żydzi dowiedzą, to z pewnością tego sierotkę zakłują na macę...
— Tak będzie najlepiej — uzupełnił Markierowicz, zacierając ręce — byle tylko pan pułkownik chciał się podjąć załagodzenia sprawy... Och, Maryja!
— Naturalnie, że ją załagodzę! — odparłem. — Tymczasem zaś każ, kochany panie Markierowicz, założyć konie pani majorowej i pilnuj Żydka, żeby się do miasta nie wymknął...
Wprawdzie niektórzy powieściopisarze, mający o swej domyślności bardzo pochlebne wyobrażenie, sądzą, że z jednego słowa, z jednego ruchu, a nawet ze sposobu noszenia butów