Strona:PL Bolesław Prus - Kłopoty babuni.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zdenerwowana osoba — patrzaj!... On się kłaść nie chciał!... On się bić nie dał!... Alem mu wkońcu sprawiła bal i teraz jeszcze poprawię!
Z temi słowy popędliwa staruszka schwyciła połamane kije, okazując niekłamaną chęć do powtórzenia ćwiczeń moralnych na materjalnej stronie indywidualności swego wnuka.
— Fiu!... już po moich planach! — pomyślałem, obejmując otyłą damę i sadzając ją na kanapie. Potem zaś, dla umitygowania, spytałem głośno:
— Cóż się to stało?... Za cóżeś mu jejmość takie imieniny wyprawiła ?
— Jakto, więc jeszcze nic nie wiesz, pułkowniku?... Taż ten łotr, ten zbój, ten antychryst, ten... ten podpalacz rzucał dziś całe poobiedzie kamieniami i jakiegoś Żyda skaleczył!... Ach, ty zbrodniarzu, ja ci tu...
I znowu zerwała się do bicia.
— Daj mu jejmość pokój! — rzekłem, mitygując powtórnie staruszkę. — Odłóż sobie tę satysfakcją na później, bo teraz wydajesz mi się ogromnie zmęczoną...
— To niech mi ten... ten potwór zejdzie z oczu, bo jak cię kocham, pułkowniku, tak go skaleczę!
Usłyszawszy taki przekonywający argument, wyrostek zerwał się jak oparzony i w jednej chwili znikł za drzwiami. Nie wiem nawet napewno, czy je otwierał.
— Ach, co ja z nim pocznę, nieszczęśliwa!... ach, co ja z nim pocznę? — biadała majorowa. — Chłop jak dąb, uczyć się nie chce, rady żadnej od nikogo doprosić się nie można... U... hu, hu, hu!... Chybaby go już oddać do wojska, niech tam idzie na złamanie karku! Od jutra zaraz zaczniemy się starać, żeby go przyjęli... U... hu, hu!
Obfity deszcz łez, — spływający wszystkiemi brózdami, jakie nieubłagany czas na obliczu starej przyjaciółki wyorał, — wymownie świadczył o tem, że minęła już gromonośna burza. Ale ostatni frazes zirytowanej damy przekonał mnie,