Strona:PL Bolesław Prus - Kłopoty babuni.djvu/016

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

swą nieprzyzwoitą wesołość; elegant z bródką pojmał kota. Pawełek zaś, jednym zamachem postawiwszy staruszkę na ziemi, a następnie schwyciwszy ciężką ławę, ulotnił się z nią jak kamfora, mając widocznie dużo słusznych powodów do unikania mego towarzystwa.
Przez chwilę ja i szanowna podróżna milczeliśmy, jak przystało na osoby, które doznały gwałtownego wzruszenia; wreszcie ona, ulegając zapewne wymaganiom etykiety, skazującej na pierwszeństwo piękną połowę rodu ludzkiego, — zaczęła:
— Ach, nieszczęście moje, co za fenomenalny wypadek z tym kotem, pułkowniku!... Myślałam, że zginę, jak pragnę zbawienia duszy mojej!... Sociu, serce, a pilnuj tam parasola i Mruczka... I cóż, pułkowniku, nie poznajesz mnie? Toż to ja, Pudencjanna Moździerznicka, wdowa po Grzegorzu, Panie świeć jego grzesznej duszy, Grzegorzu Moździerznickim, twoim kamracie i podkomendnym, majorze piątego pułku piechoty...
— Aaa... kochana majorowa! — zawołałem, chwytając w objęcia od kilkunastu lat niewidzianą przyjaciółkę, która w odpowiedzi wybuchnęła tak głośnym płaczem, że aż półsenne a nagle zbudzone jej koniki wykonały szereg ruchów, mających na celu, o ile się zdaje, sprawdzić możność dowolnego poruszania rozmaitemi częściami ich organizmu.
— Aj, cicho!... Kuba, rybeńko, uważaj, żeby się co złego nie stało. Patrzaj, pułkowniku, jak ten czas leci! taż to już chyba z piętnaście lat nie widzieliśmy się ze sobą? A pamiętasz, serce, jak za mną, kiedym była młoda, cały pułk szalał, — albo jak przez ciebie doktór Puszczadło swoją żonę zbił na kwaśne jabłko i z domu wypędził?...
— Kochana majorowo, może wejdziemy do pokoju?
— Nie szkodzi! spocznijmy trochę i w ganku, pokąd rzeczy nie zniosą... Ach, jakie gorąco, czysty ukrop!... Sociu, ptaszeńku — ciągnęła, zwracając się do gimnazisty — a uca-