Strona:PL Bolesław Prus - Kłopoty babuni.djvu/015

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rego widok zdawał się niezmiernie intrygować psy, otaczające wasąg.
— Aj, aj, aj!... Pawełku... żebym się tylko nie obwaliła — krzyknęła wysiadająca jejmość.
— Niech się pani nie boi — odrzekł mój pokojowiec. — Już jak ja pani nogę przypasuję do ławki, to niczem mur!...
— Aj... łapaj, serce, drugą nogę, bo mi się zaczyna w głowie kręcić — jęknęła znowu dama. Pawełek drugą nogę schwycił i już staruszka miała nią najspokojniej dotknąć ławki, kiedy nagle grubjański koncept gimnazisty pokrzyżował jej zewszechmiar logiczne i godziwe projekta i o mało nie stał się powodem najszkaradniejszego wypadku.
Lekkomyślny ten młodzieniec widocznie zbyt mało żywił współczucia dla trudnej pozycji damy, a natomiast z zadziwiającą gorliwością zajmował się bawieniem psów zapomocą trzymanego w rękach kota. Co chwilę pochylał go za wasąg i dotykał ogonem ziejących i kłapiących pysków jego nieprzyjaciół; aż wkońcu drobny lecz złośliwy zwierz, do najwyższego stopnia zaniepokojony o swoją przyszłość, wydarł się z nieszczerych uścisków niedobrego chłopca i parskając i mrucząc, wskoczył na pochyloną i szczęściem troskliwie obandażowaną głowę czcigodnej kobiety.
W tej opłakanej sytuacji zamieszanie przy wózku dosięgło najwyższego stopnia: rozjuszone zwierzęta wrzeszczały, każde podług właściwej metody; młodzi mężczyźni, otaczający damę, śmieli się z godną uwagi zaciekłością, — główna zaś bohaterka chwili wołała wniebogłosy:
— Jezus Marja!... Ratuj, kto w Boga wierzy!... A psik!... A kac!... Słowo stało się ciałem...
Nie mogłem dłużej być spokojnym widzem rozpusty nicponiów i dlatego, choć zaledwie do połowy ubrany, szybko wybiegłem na ganek.
Na mój widok psy ucichły i zaczęły się łasić; młokosy otaczający damę w jednej chwili zaprzestali manifestować