Strona:PL Bolesław Prus - Faraon 03.djvu/179

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Kilka dni po weselu Tutmozis przepędził w towarzystwie Hebron, w pałacyku darowanym mu przez jego świątobliwość. Ale każdego wieczora przychodził do koszar gwardji, gdzie w towarzystwie oficerów i tancerek bardzo wesoło przepędzał noce.
Z tego zachowania koledzy domyślili się, że Tutmozis poślubił Hebron tylko dla posagu, co wreszcie nikogo nie dziwiło.
Po pięciu dniach Tutmozis przyszedł do faraona i oświadczył, że może napowrót objąć służbę. Skutkiem czego odwiedzał swoją małżonkę tylko przy świetle słonecznem, a w nocy czuwał przy komnacie pana.
Pewnego wieczora rzekł mu faraon:
— Pałac ten ma tyle kątów do podglądania i podsłuchiwania, że każda moja czynność jest śledzona. Nawet do czcigodnej matki mojej znowu odzywają się tajemnicze głosy, które już umilkły były w Memfis, gdym rozpędził kapłanów...
Tym sposobem — ciągnął pan — nie mogę nikogo przyjmować u siebie, ale muszę opuszczać pałac i w miejscu bezpiecznem naradzać się ze sługami moimi...
— Mam iść za waszą świątobliwością? — spytał Tutmozis, widząc, że faraon ogląda się za płaszczem.
— Nie. Musisz zostać tutaj i pilnować, aby nikt nie wchodził do mojej komnaty. Nikogo też nie wpuszczaj, choćby to była matka moja, a nawet cień wiecznie żyjącego ojca... Powiesz, że śpię i że nie chcę widzieć się z nikim.
— Stanie się, jak rzekłeś — odparł Tutmozis, wkładając na pana płaszcz z kapturem.
Potem zagasił światło w sypialni, a faraon wyszedł bocznemi korytarzami.
Znalazłszy się w ogrodzie, Ramzes przystanął i z uwagą rozejrzał się w okolicy. Następnie, widać zorjentowawszy się, począł szybko iść w stronę pałacyku, ofiarowanego Tutmozisowi.