Przejdź do zawartości

Strona:PL Bolesław Prus - Faraon 03.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
ROZDZIAŁ VIII.

Opuściwszy Piom, faraon i jego orszak kilkanaście dni posuwali się na południe, wgórę Nilu, otoczeni chmurą łódek, pozdrawiani okrzykami, zasypywani kwiatami.
Po ubu brzegach rzeki, na tle zielonych pól, ciągnęły się nieprzerwanym szeregiem gliniane chłopskie chaty, figowe gaje, bukiety palm. Co godzinę ukazywała się grupa białych domów jakiegoś miasteczka, albo większe miasto z kolorowemi budowlami, z ogromnemi pylonami świątyń.
Od zachodu ściana gór libijskich rysowała się niezbyt wyraźnie; zato od wschodu pasmo arabskie coraz bardziej zbliżało się do rzeki. I można było widzieć strome poszarpane skały barwy ciemnej, żółtej lub różowej, przypominające kształtami zwaliska fortec czy świątyń, zbudowanych przez olbrzymów.
Na środku Nilu spotykano wysepki, które jakby wczoraj wynurzyły się z pod wody, a już dziś zostały okryte bujną roślinnością i zamieszkałe przez niezliczone stada ptaków. Kiedy nadpływał burzliwy orszak faraona, wystraszone ptaki zrywały się i, krążąc nad statkami, łączyły swoje krzyki z potężnym głosem ludu. Nad tem wszystkiem unosiło się przeczyste niebo i światło tak pełne życia, że w jego powodzi czarna ziemia nabierała blasku, a kamienie barw tęczowych.
Schodził więc faraonowi czas wesoło. Z początku trochę drażniły go nieustanne krzyki, lecz później tak przywykł do nich, że już nie zwracał uwagi. Mógł odczytywać dokumenta, naradzać się, nawet spać.