Strona:PL Bolesław Prus - Faraon 03.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Prawdę mówisz, świątobliwy panie.
— Dobrze. Ale kto was, dozorców, przekona, że takie czasy nadeszły, gdyby nadeszły?
— Do tego musi być zwołane nadzwyczajne zgromadzenie rodowitych Egipcjan, w którem zasiądzie: faraon, trzynastu kapłanów wyższego stopnia, trzynastu nomarchów, trzynastu szlachty, trzynastu oficerów i po trzynastu kupców, rzemieślników i chłopów.
— Więc takiemu zgromadzeniu oddalibyście skarby? — spytał faron.
— Dalibyśmy sumę potrzebną, gdyby całe zgromadzenie, jak jeden mąż, uchwaliło, że Egipt jest w niebezpieczeństwie i...
— I co?...
— I gdyby posąg Amona w Tebach potwierdził tę uchwałę.
Ramzes spuścił głowę, ażeby ukryć wyraz wielkiego zadowolenia. Już miał plan.
„Zgromadzenie takie potrafię zebrać i skłonić je do jednomyślności... — mówił w sobie. — Również zdaje mi się, że boski posąg Amona potwierdzi uchwałę, gdy jego kapłanów otoczę moimi Azjatami“.
— Dziękuję wam, pobożni mężowie — rzekł głośno — za pokazanie cennych rzeczy, których jednak wielka wartość nie przeszkadza mi być najuboższym z królów świata. A teraz, proszę, ażebyście mnie wyprowadzili stąd krótszą i wygodniejszą drogą.
— Życzymy waszej świątobliwości — odparł dozorca — abyś drugie tyle bogactw dołożył Labiryntowi... Co się zaś tyczy drogi do wyjścia stąd, jest tylko jedna i tą musimy wracać.
Jeden z kapłanów podał Ramzesowi trochę daktyli, drugi flaszę wina, zaprawionego wzmacniającą substancją. Poczem faraon odzyskał siły i szedł wesoło.
— Dużobym dał — mówił, śmiejąc się — ażeby zrozumieć wszystkie zakręty tej dziwacznej drogi!...