Przejdź do zawartości

Strona:PL Bolesław Prus - Faraon 03.djvu/033

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

sza, niż tu... Tutaj są tylko gadacze i strachopłochy, tam byli ludzie zbrojni i zdecydowani na śmierć...
Jedna bitwa szerzej otwiera nam oczy, aniżeli dziesiątki lat spokojnych rządów... Kto sobie powie: złamię przeszkodę! — złamie ją. Ale kto się zawaha, musi ustąpić...“
Mrok zapadł. W pałacu zmieniono wartę i w dalszych salach zapalono pochodnie. Tylko do pokoju faraona nikt nie śmiał wejść bez rozkazu.
Pan, zmęczony bezsennością, wczorajszą podróżą i dzisiejszemi zajęciami, upadł na fotel. Zdawało mu się, że już setki lat jest faraonem i nie mógł wierzyć, że od tej godziny, kiedy był pod piramidami, nie upłynęła jeszcze doba.
„Doba?... Niepodobna!...“
Potem przyszło mu na myśl, że może być, iż w sercu następcy osiedlają się dusze poprzednich faraonów. Chyba tak jest, bo inaczej — skądżeby wzięło się w nim jakieś uczucie starości, czy dawności?... I dlaczego rządzenie państwem dziś wydaje mu się rzeczą prostą, choć jeszcze parę miesięcy temu truchlał, że nie potrafi rządzić.
„Jeden dzień?... — powtarzał w duchu. — Ależ ja tysiące lat jestem w tem miejscu!...“
Nagle usłyszał przytłumiony głos:
— Synu mój!... synu...
Faraon zerwał się z fotelu.
— Kto tu jest?... — zawołał.
— Ja jestem, ja... Czyliżeś już o mnie zapomniał?...
Władca nie mógł zorjentować się, skąd głos pochodzi. Zgóry, zdołu, czy może z dużego posagu Ozyrysa, który stał w kącie.
— Synu mój — mówił znowu głos — szanuj wolę bogów, jeżeli chcesz otrzymać ich błogosławioną pomoc... O, szanuj bogów, gdyż bez ich pomocy największa potęga ziemska jest jako proch i cień... O, szanuj bogów, jeżeli chcesz, ażeby go-