Przejdź do zawartości

Strona:PL Bolesław Prus - Faraon 03.djvu/022

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ojca, a lękając się waszej świątobliwości, odłożył zawarcie właściwego traktatu do waszego wstąpienia na tron.
Faraon znowu wpadł w gniew.
— Co?... — zawołał. — Więc oni naprawdę myślą o zagarnięciu Fenicji?... I sądzą, że ja podpiszę hańbę mojego panowania?... Złe duchy opętały was wszystkich!...
Audjencja była skończona. Herhor tym razem upadł na twarz, a wracając od pana, rozważał w sercu swojem:
„Jego świątobliwość wysłuchał raportu, więc nie odrzuca moich usług... Powiedziałem mu, że musi podpisać traktat z Asyrją, więc najcięższa sprawa skończona... Namyśli się, nim Sargon znowu do nas przyjedzie...
Ależ to lew, a nawet nie lew, ale słoń rozhukany, ten młodzieniec... A przecież dlatego tylko został faraonem, że jest wnukiem arcykapłana!... Jeszcze nie zrozumiał, że te same ręce, które go wzniosły tak wysoko...“
W przedsionku dostojny Herhor zatrzymał się, dumał nad czemś, wkońcu, zamiast do siebie, poszedł do królowej Nikotris.
W ogrodzie nie było ani kobiet, ani dzieci, tylko z rozrzuconych pałacyków dochodziły jęki. To kobiety, należące do domu zmarłego faraona, opłakiwały tego, który odszedł na Zachód.
Żal ich, zdaje się, był szczery.
Tymczasem do gabinetu nowego władcy przyszedł najwyższy sędzia.
— Co mi powiesz wasza dostojność? — zapytał pan.
— Kilka dni temu zdarzył się niezwykły wypadek pod Tebami — odparł sędzia. — Jakiś chłop zamordował żonę i troje dzieci i sam utopił się w poświęconej sadzawce.
— Oszalał?
— Zdaje się, że zrobił to z głodu.
Faraon się zamyślił.
— Dziwny wypadek — rzekł — ale ja chciałbym usłyszeć