Przejdź do zawartości

Strona:PL Bolesław Prus - Faraon 02.djvu/260

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Oni boją się ciebie, panie — odpowiedział Pentuer. — Boją się, ażebyś zbyt wcześnie nie zaczął wojny z Asyrją...
— Cóż im zależy na tem, jeżeli wojna będzie wygrana?...
Kapłan schylił głowę i rozłożył ręce, lecz milczał.
— Więc ja tobie powiem!... — krzyknął rozdrażniony książę. — Oni nie chcą wojny, gdyż lękają się, ażebym nie wrócił z niej zwycięzcą, obładowanym skarbami, pędząc przed sobą niewolników... Oni tego się boją, ponieważ chcą, ażeby każdy faraon był słabem narzędziem ich ręki, bezużytecznym sprzętem, który można odrzucić, kiedy im się podoba...
Ale ze mną tego nie będzie!... I albo zrobię to, czego chcę, do czego mam prawo, jako syn i spadkobierca bogów, albo... zginę...
Pentuer cofnął się i wyszeptał zaklęcie.
— Nie mów tak, dostojny panie — rzekł zmieszany — aby złe duchy, krążące nad pustynią, nie pochwyciły twoich słów... Słowo, zapamiętaj to, władco, jest jak kamień rzucony z procy; gdy trafi na ścianę, odbije się i zwróci przeciw tobie samemu...
Książę pogardliwie machnął ręką.
— Wszystko jedno — odparł. — Nie ma wartości takie życie, w którem każdy krępowałby moją wolę... Jeżeli nie bogowie, to wichry pustynne; jeżeli nie złe duchy, to kapłani... I takaż ma być władza faraona?... Chcę robić to, co ja chcę, i zdawać sprawę tylko przed wiekuistymi przodkami, nie zaś przed lada ogolonym łbem, który niby tłomaczy zamiary bogów, a naprawdę zagarnia władzę i napełnia swoje skarbce mojemi dostatkami!...
Wtem o kilkadziesiąt kroków od nich rozległ się dziwny krzyk, środkujący między rżeniem a beczeniem, i — przebiegł olbrzymi cień. Pędził jak strzała i, o ile można było dojrzeć, miał długą szyję i tułów garbaty.
Wśród książęcego orszaku rozległ się szmer zgrozy.