Strona:PL Bolesław Prus - Faraon 02.djvu/256

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Jakże trafimy wśród takiej ciemności? — spytał książę.
— Czy macie pochodnie? — zwrócił się kapłan do Azjatów.
Pochodnie, czyli długie sznury, nasycone materjałami palnemi, były; ale nie było ognia. Drewniane bowiem krzesiwka, służące do zapalania, przemokły.
— Musimy czekać do rana — rzekł niecierpliwy książę.
Pentuer nie odpowiedział. Wydobył ze swej torby małe naczynie, wziął od żołnierza pochodnię i odszedł na bok. Po chwili rozległo się ciche syczenie i pochodnia... zapaliła się!
— Wielki jest czarnoksiężnik ten kapłan!... — mruknął stary Libijczyk.
— W oczach moich sprawiłeś już drugi cud — rzekł książę do Pentuera. — Czy możesz mi objaśnić, jak się to robi?...
Kapłan potrząsnął głową.
— O wszystko pytaj mnie, panie — odparł — a odpowiem ci, na ile mi starczy mądrości. Tylko nigdy nie żądaj, abym ci wyjaśniał tajemnice naszych świątyń.
— Nawet gdybym cię mianował moim doradcą?
— Nawet i wówczas. Nigdy nie będę zdrajcą, a choćbym i śmiał nim zostać, odstraszyłyby mnie kary...
— Kary?... — powtórzył książę. — Aha!... Pamiętam w świątyni Hator człowieka schowanego w podziemiu, na którego kapłani wylewali roztopioną smołę. Czyżby to robili naprawdę?... I ów człowiek naprawdę skonał w mękach?...
Pentuer milczał, jakby nie słysząc pytania, i powoli wydobył ze swej cudownej torby mały posążek bóstwa z rozkrzyżowanemi rękoma. Posążek ten wisiał na sznurku; kapłan puścił go wolno i, szepcząc modlitwę, uważał. Posążek po pewnej liczbie wahań i kręceń się zawisnął spokojnie.
Ramzes przy świetle pochodni ze ździwieniem przypatrywał się tym praktykom.
— Co to robisz? — spytał kapłana.
— Tyle tylko mogę powiedzieć waszej dostojności — rzekł