Strona:PL Bolesław Prus - Faraon 02.djvu/255

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Ramzesa niemile dotknęły te słowa; przypisywał bowiem nawałnicę modlitwom Pentuera. Zwróciwszy się więc do Libijczyka, spytał:
— A czy zdarza się i to, ażeby z ludzkiej postaci tryskały iskry?
— Zawsze tak bywa, gdy wieje wiatr pustynny — rzekł Libijczyk. — Przecie i tym razem widzieliśmy iskry, wyskakujące nietylko z ludzi, ale i z koni.
W głosie jego brzmiała taka pewność, że książę, zbliżywszy się do oficera swej jazdy, szepnął:
— A zważajcie na Libijczyków...
Ledwie to powiedział, coś zakotłowało się wśród ciemności, a po chwili rozległ się tętent. Gdy zaś błyskawica rozświetliła pustynię, zobaczono człowieka, który uciekał na koniu.
— Wiązać tych nędzników! — krzyknął książę — i zabić, jeżeli który będzie opierał się... Biada ci, Tehenno, gdyby ten łotr sprowadził na nas twoich braci!... Zginiesz w ciężkich męczarniach, ty i twoi...
Pomimo deszczu, piorunów i ciemności, żołnierze Ramzesa szybko powiązali Libijczyków, nie stawiających zresztą żadnego oporu.
Może czekali na rozkaz Tehenny, ale ten był tak zgnębiony, że nie myślał nawet o ucieczce.
Powoli burza uspakajała się, a miejsce dziennego upału zajął w pustyni chłód przejmujący. Ludzie i konie napili się dosyta i worki napełnili wodą; daktylów i sucharów było dosyć, więc panowało dobre usposobienie. Grzmoty osłabły, ciche błyskawice zapalały się coraz rzadziej; na północnem niebie poczęły rozdzierać się obłoki, tu i owdzie zapłonęły gwiazdy.
Pentuer zbliżył się do Ramzesa.
— Wracajmy ku obozowi — rzekł. — Możemy tam dojść za parę godzin, nim ten, który uciekł, naprowadzi nam nieprzyjaciół.