Strona:PL Bolesław Prus - Faraon 02.djvu/248

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

upał i letarg owadów, mogą zapowiadać burzę. Wróćmy więc, bo już nietylko obóz straciliśmy z oczu, ale nawet nie dolatują nas jego szmery.
Ramzes spojrzał na kapłana prawie z pogardą.
— I ty myślisz, proroku — rzekł — że ja, raz zapowiedziawszy schwytanie Musawasy, mogę powrócić z niczem, ze strachu przed gorącem i burzą?
Jechali wciąż. W jednem miejscu grunt znowu stwardniał, dzięki czemu zbliżyli się do uciekających na rzut z procy.
— Hej, wy tam!... — zawołał następca — poddajcie się...
Libijczycy nawet nie spojrzeli za siebie, z wytężeniem brnąc po piasku. Przez chwilę można było sądzić, że będą doścignięci. Wnet jednak oddział następcy znowu trafił na głęboki piasek, a tamci przyśpieszyli kroku i znikli za wypukłością gruntu.
Azjaci klęli, książę zaciął zęby.
Nareszcie konie zaczęły coraz mocniej się zapadać i ustawać; jeźdźcy więc musieli zsiąść i iść piechotą. Nagle jeden z Azjatów zaczerwienił się i padł na piasku. Książę kazał go okryć płachtą i rzekł:
— Zabierzemy go zpowrotem.
Z wielką pracą dosięgli wierzchołka piaszczystej wyniosłości i zobaczyli Libijczyków. Ale i dla nich droga była zabójczą, ustały bowiem dwa konie.
Obóz wojsk egipskich stanowczo ukrył się za falami gruntu, i gdyby Pentuer i Azjaci nie umieli kierować się słońcem, już teraz nie trafiliby na miejsce.
W orszaku księcia padł drugi jeździec, wyrzucając ustami krwawą pianę. Zostawiono i tego razem z koniem. Nadomiar, na tle piasków ukazała się grupa skał, wśród której zniknęli Libijczycy.
— Panie — rzekł Pentuer — tam może być zasadzka...
— Niech będzie śmierć i niech mnie zabierze!... — odparł następca zmienionym głosem.