Strona:PL Bolesław Prus - Faraon 02.djvu/211

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

cie o tem, że ja zabiłam... ja... ja... ja!... — krzyczała, bijąc się w piersi.
Na tak wyraźne oskarżenie samej siebie, nomarcha oprzytomniał i ze współczuciem patrzył na Sarę; kobiety szlochały, odźwierny ocierał łzy. Tylko święty Mefres zacinał sine usta. Wreszcie rzekł dobitnym głosem, patrząc na urzędników policyjnych:
— Słudzy jego świątobliwości, oddaję wam tę kobietę, którą macie odprowadzić do gmachu sądowego...
— Ale syn mój ze mną!... — wtrąciła Sara, rzucając się do kołyski.
— Z tobą... z tobą, biedna kobieto — rzekł nomarcha i zasłonił twarz.
Dostojnicy wyszli z komnaty. Oficer policyjny kazał przynieść lektykę i z oznakami najwyższego szacunku sprowadził nadół Sarę. Nieszczęśliwa wzięła z kołyski krwią poplamione zawiniątko i bez oporu siadła do lektyki.
Cała służba poszła za nią do gmachu sądowego.
Gdy Mefres z nomarchą wracali do siebie przez ogród, naczelnik prowincji odezwał się wzruszony:
— Żal mi tej kobiety!...
— Słusznie będzie ukarana... za kłamstwo — odparł arcykapłan.
— Wasza dostojność myślisz...
— Jestem pewny, że bogowie znajdą i osądzą prawdziwego mordercę...
Przy furtce ogrodowej zabiegł im drogę rządca pałacu Kamy, wołając:
— Niema Fenicjanki!... Zniknęła tej nocy...
— Nowe nieszczęście.... — szepnął nomarcha.
— Nie lękaj się — rzekł Mefres — pojechała za księciem.
Z tych odzywań się dostojny nomarcha poznał, że Mefres nienawidzi księcia i — serce w nim zamarło. Jeżeli bowiem dowiodą Ramzesowi, że zabił własnego syna, następca nigdy