Strona:PL Bolesław Prus - Faraon 02.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Bardzo chętnie — odparł książę — a przy sposobności spytam ich: kiedy Asyrja zapłaci nam zaległe daniny?
— Wasza dostojność zrobiłbyś to? — rzekł kapłan, patrząc mu w oczy.
— Przedewszystkiem to!... Nasz skarb potrzebuje danin...
Mentezufis nagle powstał z siedzenia i, uroczystym, choć zniżonym głosem, rzekł:
— Namiestniku pana naszego i rozdawcy życia: w imieniu jego świątobliwości, zabraniam ci mówić z kimkolwiek o daninach, a nadewszystko z Sargonem, Istubarem i kimkolwiek z ich świty.
Książę pobladł.
— Kapłanie — rzekł, również powstając — na jakiej zasadzie przemawiasz do mnie tonem zwierzchnika?...
Mentezufis odchylił szatę i zdjął z szyi łańcuszek, na którym był jeden z pierścieni faraona.
Namiestnik obejrzał go, pobożnie ucałował i, zwróciwszy kapłanowi, odparł:
— Spełnię rozkazy jego świątobliwości, mego pana i ojca.
Znowu obaj usiedli, i książę zapytał kapłana:
— Czy wasza dostojność nie mógłbyś mnie objaśnić: dlaczego Asyrja nie ma nam płacić danin, które odrazu wydobyłyby skarb państwa z kłopotów?
— Bo my nie mamy sił zmusić Asyrji do płacenia nam danin — odparł zimno Mentezufis. — Mamy sto dwadzieścia tysięcy wojska, Asyrja zaś około trzystu tysięcy. Mówię to waszej dostojności całkiem poufnie, jako wysokiemu urzędnikowi państwa.
— Rozumiem. Ale dlaczego ministerjum wojny, w którem służysz, zmniejszyło naszą waleczną armję o sześćdziesiąt tysięcy ludzi?
— Ażeby dochody na dwór jego świątobliwości powiększyć o dwanaście tysięcy talentów — rzekł kapłan.