Strona:PL Bolesław Prus - Faraon 01.djvu/256

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na poszlaki, że ten niby Phut całą jedną noc przepędził w starej świątyni Seta, która tu wiele znaczy...
— Wchodzą do niej tylko arcykapłani na ważne narady — wtrącił Dagon.
— Jeszcze i to nicby nie znaczyło — prawił Hiram. — Ale jeden z naszych kupców wrócił miesiąc temu z Babilonu, z dziwnemi wiadomościami. Za wielki prezent, pewien dworzanin babilońskiego satrapy powiedział mu, że nad Fenicją — wisi bieda!...
— Was zabiorą Asyryjczycy — mówił ten dworzanin do naszego kupca — a Izraelitów wezmą Egipcjanie. W tym interesie nawet pojechał do tebańskich kapłanów wielki chaldejski kapłan Beroes i zawrze z nimi traktat.
— Musicie wiedzieć — ciągnął Hiram — że kapłani chaldejscy uważają egipskich za swoich braci. A że Beroes ma wielkie znaczenie na dworze króla Assara, więc wieść o tym traktacie może być bardzo prawdziwa.
— Naco Asyryjczykom Fenicja?... — zapytał Dagon, gryząc paznogcie.
— A naco złodziejowi cudzy śpichlerz?... — odparł Hiram.
— Co może znaczyć traktat Beroesa z egipskimi kapłanami?... — wtrącił zamyślony Rabsun.
— Głupi ty!... — odparł Dagon. — Faraon robi tylko to, co kapłani uradzą.
— Będzie i traktat z faraonem, nie bójcie się! — przerwał Hiram. — W Tyrze wiemy na pewno, że jedzie do Egiptu z wielką świtą i darami poseł asyryjski — Sargon... On niby to chce zobaczyć Egipt i ułożyć się z ministrami, ażeby w egipskich aktach nie pisano, jako — Asyrja płaci daninę faraonom. Ale naprawdę, to on jedzie zawrzeć traktat o podział krajów, leżących między naszem morzem a rzeką Eufratem.
— Oby ich ziemia pochłonęła! — zaklął Rabsun.