Strona:PL Bolesław Prus - Faraon 01.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jakże miałem robić inaczej, jeżeli między proszącymi znajdowali się niewinnie pokrzywdzeni, albo zasługa niewynagrodzona? Przecież fundamentem państwa jest sprawiedliwość — odparł następca.
— Ilu książę możesz wysłuchać dziennie, bez zmęczenia? — spytał Herhor.
— No... dwudziestu...
— Toś szczęśliwy. Ja słucham najwyżej sześciu lub dziesięciu, lecz nie są nimi interesanci, tylko — wielcy pisarze, nadzorcy i ministrowie. Każdy z nich nie donosi mi drobiazgów, lecz rzeczy najważniejsze, jakie dzieją się w armji, w dobrach faraona, w sprawach religijnych, w sądach, w nomesach, w ruchach Nilu. Dlatego zaś nie donoszą mi błahostek, że każdy z nich, zanim przyszedł do mnie, musiał wysłuchać dziesięciu pisarzy mniejszych. Każdy mniejszy pisarz i dozorca zebrał wiadomości od dziesięciu podpisarzy i poddozorców a tamci znowu wysłuchali raporta od dziesięciu niższych urzędników.
Tym sposobem ja i jego świątobliwość, rozmawiając tylko z dziesięciu ludźmi dziennie, wiemy, co ważniejszego stało się w stu tysiącach punktów kraju i świata.
Wartownik, który czuwa na kawałku ulicy w Memfis, widzi tylko kilka domów. Dziesiętnik zna całą ulicę, setnik — oddział miasta, naczelnik całe miasto. Faraon zaś stoi ponad nimi wszystkimi, niby na najwyższym pylonie świątyni Ptah, i widzi nietylko Memfis, ale jeszcze miasta: Sochem, On, Cherau, Turra, Tetani, ich okolice i kawałek pustyni zachodniej.
Z tej wysokości jego świątobliwość nie spostrzega wprawdzie ludzi skrzywdzonych, albo nienagrodzonych, ale dojrzy tłum gromadzących się bez zajęcia robotników. Nie zobaczy żołnierza w szynkowni, ale pozna, czy pułk odbywa musztrę. Nie widzi, co gotuje na obiad jakiś chłop albo mieszczanin, ale dostrzeże pożar zaczynający się w dzielnicy.