Przejdź do zawartości

Strona:PL Bolesław Prus - Faraon 01.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Kto jest ten chłystek?...
— Bodaj ci język usechł! — odparł wioślarz. — Czy nie widzisz, że to musi być wielki pan: dobrze płaci i tęgo wali.
— Ja zaraz poznałem — szeptał urzędnik — że to musi być ktoś wielki. Młodość zeszła mi na ucztach ze znakomitymi panami.
— Aha! jeszcze ci nawet po tych ucztach zostały sosy na odzieniu... — odburknął wioślarz.
Kobieta, wypłakawszy się, prawiła dalej:
— Dzisiaj zaś przyszedł ten pisarz ze swoimi ludźmi i mówił do mego chłopa: „Kiedy nie masz pszenicy, oddaj nam dwu synków, a dostojny Dagon nietylko daruje ci ten podatek, ale jeszcze za każdego chłopca co rok zapłaci po drachmie...“
— Biada mi z tobą! — wrzasnął topiony chłop. — Zgubisz nas wszystkich gadulstwem... Nie słuchaj jej, dobry panie! — zwrócił się do Ramzesa. — Jak krowa myśli, że ogonem odstraszy muchy, tak babie zdaje się, że językiem odpędzi poborców... A nie wiedzą, że obie są głupie...
— Tyś głupi! — przerwała baba. — Słoneczny panie, który masz postać królewską...
— Biorę was na świadków, że ta kobieta bluźni... — rzekł półgłosem urzędnik do swoich ludzi.
— Kwiecie pachnący, którego głos jest jak dźwięk fletu, wysłuchaj mnie!... — błagała kobieta Ramzesa. — Więc mój mąż powiedział temu urzędnikowi: „Wolałbym stracić dwa byczki, gdybym je miał, aniżeli oddać moich chłopców, choćbyście mi za każdego płacili po cztery drachmy na rok. Bo jak dziecko wyjdzie z domu na służbę, nikt go już nie zobaczy...“
— Bodajbym się udusił!... bodaj ryby jadły ciało moje na dnie Nilu!... — jęczał chłop. — Przecie ty cały folwark zmarnujesz swojemi skargami... kobieto...