Strona:PL Bolesław Prus - Faraon 01.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Spojrzyj, najdostojniejszy, na tę skrzynię. Jest ona pełna papirusów, na których spisano akta sprawy. Sędzia z Memfisu codzień otrzymuje raporty o jej przebiegu i donosi jego świątobliwości. W cóż obróciłaby się praca tylu uczonych pisarzów i wielkich mężów, gdyby oskarżonych uwolnić?
— Ależ oni są niewinni! — zawołał książę.
— Napad był, a więc było przestępstwo. Gdzie jest przestępstwo, muszą być przestępcy, a kto raz dostał się w ręce władzy i jest opisany w aktach, nie może odejść bez jakiegoś rezultatu. W szynku człowiek pije i płaci; na jarmarku coś sprzedaje i otrzymuje; w polu sieje i zbiera; w grobach dostaje błogosławieństwa od zmarłych przodków. Jakimże więc sposobem, ktoś, przyszedłszy do sądu, wróciłby z niczem, jak podróżny, który zatrzymuje się w połowie swej drogi i zwraca stopy do domu, nie osiągnąwszy celu?
— Mądrze mówisz — odparł następca. — Powiedz mi jednak, czy i jego świątobliwość nie miałby prawa uwolnić tych ludzi?
Urzędnik złożył ręce nakrzyż i schylił głowę.
— On, równy bogom, wszystko co chce, uczynić może: uwolnić oskarżonych, nawet skazanych, a nawet zniszczyć akta sprawy, co, spełnione przez zwykłego człowieka, byłoby świętokradztwem.
Książę pożegnał urzędnika i polecił nadzorcy, ażeby na jego koszt lepiej karmiono oskarżonych o napad. Następnie, rozdrażniony, popłynął na drugą stronę ciągle rozszerzającej się rzeki do pałacu, ażeby prosić faraona o umorzenie nieszczęsnej sprawy.
Tego jednak dnia jego świątobliwość miał dużo ceremonij religijnych i naradę z ministrami, więc następca nie mógł się z nim widzieć. Wówczas książę udał się do wielkiego pisarza, który po ministrze wojny najbardziej znaczył na dworze. Stary ten urzędnik, kapłan jednej ze świątyń w Memfis, przyjął księcia grzecznie, ale zimno, a wysłuchawszy go, odparł: