Strona:PL Bolesław Prus - Faraon 01.djvu/025

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Patrokles z greckim pułkiem eskortuje machiny wojenne.
— A mój krewny i adjutant Tutmozis?
— Podobno jeszcze śpi.
Ramzes niecierpliwie uderzył nogą w ziemię i umilkł. Był to piękny młodzieniec, z twarzą prawie kobiecą, której gniew i opalenizna dodawały wdzięku. Miał na sobie obcisły kaftan w pasy niebieskie i białe, tegoż koloru chustkę pod hełmem, złoty łańcuch na szyi i kosztowny miecz pod lewem ramieniem.
— Widzę — odezwał się książę — że tylko ty jeden, Eunano, dbasz o moją cześć.
Obwieszony amuletami oficer schylił się do ziemi.
— Tutmozis jest to próżniak — mówił następca. — Wracaj, Eunano, na swoje stanowisko. Niech przynajmniej przednia straż ma dowódcę.
Potem, spojrzawszy na świtę, która już go otoczyła, jakby wyrosła z pod ziemi, dodał:
— Niech mi przyniosą lektykę. Jestem zmęczony jak kamieniarz.
— Czyliż bogowie mogą męczyć się!... — szepnął jeszcze stojący za nim Eunana.
— Idź na swoje miejsce! — rzekł Ramzes.
— A może rozkażesz mi, wizerunku księżyca, teraz zbadać wąwozy? — cicho spytał oficer. — Proszę cię, rozkazuj mi, bo gdziekolwiek jestem, serce moje goni za tobą, aby odgadnąć twoją wolę i spełnić ją.
— Wiem, że jesteś czujny — odparł Ramzes. — Już idź i uważaj na wszystko.
— Ojcze święty — zwrócił się Eunana do ministra — polecam waszej dostojności moje najpokorniejsze służby.
Ledwie Eunana odjechał, gdy na końcu maszerującej kolumny zrobił się jeszcze większy tumult. Szukano lektyki następcy tronu, ale — nie było jej. Natomiast ukazał się, rozbi-