Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 04.djvu/200

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— O wizytach w szpitalu i u tej pani już wiedzą moi rodzice i brat i z pewnością nie potępią mnie za to...
Pan Kazimierz umilkł i otarł spocone czoło.
— Czy to miał mi pan do powiedzenia? — odezwała się po chwili Madzia.
— Nietylko, proszę pani... — odparł rozdrażniony... — Chciałem jeszcze zapytać: czy pani nie zna tego pisma... Chociaż zdaje się być zmienione...
Sięgnął do kieszeni i ostro patrząc w oczy, podał Madzi list, którego dolna połowa była odcięta.
Madzia spokojnie wzięła papier i czytała:

Człowiek uczciwy, jeżeli wywabia niewinną i niedoświadczoną dziewczynę na spacery samotne, powinien znać obowiązki, jakie na niego spadają. Bo choć zapewne nie pierwszy raz zdarza mu się spacerować z niedoświadczonemi dziewczętami, dla tej jednak należałoby zrobić wyjątek, bądź ze względu na jej piękność i szlachetny charakter, bądź — że oprócz dobrego imienia, nie posiada nic więcej...

Madzia czytała list zdziwiona. Nagle, uderzając się w czoło, szepnęła:
— Ada!... Ach, więc to — ta zazdrość?...
Pan Kazimierz zerwał się z krzesła.
— Co pani mówi?... — zawołał. — To jest pismo panny Ady?...
Wydarł list z rąk Madzi i wpatrując się, mówił:
— Tak... pismo zmienione, ale jej... Aha... aha!... A ja ślepy...
— Zdaje się, że już pan przejrzał... — odezwała się Madzia z drwiącym uśmiechem.
Pan Kazimierz patrzył to na list, to na Madzię. Nigdy jej taką nie widział; nawet nie przypuszczał, ażeby pokorne i na-