Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 04.djvu/174

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Madzia ujrzała kletkę o tyle długą, że mieściło się w niej łóżko, a o tyle wąską, że ledwie można było przejść między łóżkiem i przeciwległą ścianą. Znajdowało się tu tylko pół okna, (druga połowa należała do sąsiedniej kletki), stolik, zastawiony flaszkami po lekarstwach (które miały zapach spirytusu) i proste krzesełko. Ze ściany nad łóżkiem zwieszały się strzępy papierowego obicia; zaś przepierzenie było oklejone gazetami i rysunkami, wyciętemi z pism ilustrowanych. Na łóżku leżała chora, zwrócona głową do okna.
— To pani?... — spytała chora. — Ach, jaka pani dobra!..
Gorąco i mdły zapach pieluszek odurzyły Madzię. Widziała ona nędzę, ale w formach nie tak wstrętnych. Zaduch, stękanie, dolatujące niewiadomo skąd, ciche mlaskanie, obok śmiechy i jedzenie naprzeciw... A wśród tego wszystkiego kobieta przezroczysta jak bielony wosk, w brudnym czepku i koszuli, pod podartą kołdrą, z której wyłaziła wata, nabita kurzem...
Opanowawszy pierwsze wrażenie, Madzia przypatrywała się chorej. Rzeczywiście była to Stella.
— Co się z panią dzieje?... — rzekła nareszcie Madzia.
— Chora jestem... Ach, jaka pani dobra!... Ach, jaką ja mam prośbę do pani... Co to za flaszka?... Wino?... Czy to dla mnie?...
Stella opadła na poduszkę, wyciągając przed siebie alabastrowe ręce.
Madzia odkorkowała butelkę i podała chorej trochę wina w kubku, oddawna niemytym.
— Jeszcze odrobinkę!...
Madzia dolała.
— Jeszcze... jeszcze... niech pani naleje z pół kubeczka... Taki malutki!... Aaa... cóżto za wino... Życie mi wraca...
Mówiąc to, Stella podniosła się i usiadła na łóżku, które skrzypiało za każdym ruchem. Biała twarz chorej pokryła się