Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 04.djvu/161

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ksiąg rachunkowych, jeżeli zdecydowana nieprzyjaciółka mężczyzn, jego, plenipotenta, nazywa miłym człowiekiem?
To znowu majaczyło się jej, że jest narzeczoną, jak panna Żaneta, albo Mania Lewińska. Nie znała swego narzeczonego, lecz mimo to, serce jej zalewały uczucia pełne tkliwości. Kim jest wybrany? o to mniejsza, dość, że jest nim mężczyzna, do którego ona musi należeć ciałem i duszą na wieki. Dziwił ją, ale i zaciekawiał ten rodzaj niewoli, i zdawało się jej, że właśnie w takiej niewoli, w całkowitem zapomnieniu o sobie, leży nieznane szczęście.
Wtedy, na tle nieokreślonych pragnień, ukazywała się jej sylwetka Solskiego. Innym razem słyszała namiętne słowa pana Kazimierza i czuła na rękach jego drażniące pocałunki. Potem zdawało jej się, że każdy mężczyzna, nawet przechodzący ulicą, patrzy na nią w szczególny sposób, jakby chciał narzucić jej swoją wolę i przykuć do siebie na zawsze.
Żaden z nich nic ją dziś nie obchodził. Lecz przeczuwała, że ten, który zostałby jej narzeczonym, byłby droższym nad wszystko w świecie.
„Co za dzieciństwa roją mi się po głowie!...“ — myśli Madzia.
Lecz zarazem przypomina sobie, że taki niepokój i — zapewne — chorobliwe marzenia już kiedyś prześladowały ją. Było to jeszcze za życia pani Latter, w zimie. Madzia pamięta, że wówczas każdy spacer sprawiał jej mękę; widziała bowiem, nawet mając spuszczone oczy, że mężczyźni przypatrują się jej w szczególny sposób, co ją zaciekawiało i drażniło.
Ówczesny jednak nastrój jej duszy prędko rozchwiał się pod wpływem kłopotów pani Latter, zamętu na pensji, wreszcie wyjazdu do rodziców. A gdy przyszła do zdrowia po tyfusie, wszystkie te dziwactwa wygasły tak, że nie pozostało po nich śladu. W Iksinowie Madzia wprost dziwiła się, gdy