Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 04.djvu/160

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
XIII.
ZNOWU ECHA PRZESZŁOŚCI.

Kilka dni upłynęło Madzi spokojnie: nikt jej nie odwiedzał, oswoiła się z nowemi uczenicami, hałasy w domu przestały ją razić. Te same osoby, te same swędy, ten sam turkot na ulicy, a w obszernym pokoju warczenie maszyny do szycia tak już opanowały Madzię, że robiły wrażenie ciszy.
Mogła zebrać myśli, wejrzeć w siebie. I gdy podczas samotnych wieczorów rozpatrywała siebie, spostrzegła, że z chaosu zmian, osób i uczuć, jakie ją napełniły, wynurza się coś, niby na dalekim horyzoncie blade światło.
Nie był to nowy pogląd na świat i duszę ludzką, ani nowy cel w życiu, ale coś zupełnie innego: oczekiwanie i trwożna ciekawość.
Miewała dziwne marzenia. Raz zdawało jej się, że ją ściga tłum mężczyzn, podobnych do Zgierskiego i Pasternakiewicza, z których każdy chce z nią iść do teatru, lub na spacer. Propozycje te były oburzające i niedorzeczne; niemniej Madzia mówiła sobie, że musi być bardzo zabawny taki spacer lub teatr sam na sam z mężczyzną. Gdyby był w Warszawie Zdzisław, z pewnością poszłaby z nim gdzieś daleko, ażeby przekonać się, jakie to robi wrażenie?
Innym razem wyobrażała sobie, że jest panną Howard, z którą rozmawia krzywonogi plenipotent Solskiego. I zapytywała się: o czem oni mówią, przepędzając kilka godzin razem, i w jaki sposób on uczy pannę Howard prowadzenia